Czy trzeba lubić język, którego się uczymy?
Miałam już prawie gotowy tekst na dziś o tym, czy nauka
języka z tej samej rodziny językowej, co język, który już znamy może być
pomocna. Często czyta się taką radę w poradach typu „Jakiego języka warto się
uczyć?”. Tekst ten poczeka jednak do następnego wpisu, bo przeczytałam
dzisiejszy post na blogu Haferflocken. Dotyczy on miłości do języka, wyboru
języka, którego będziemy się uczyć i pośrednio motywacji. Pomyślałam, że po pierwsze –
to bardzo ciekawy temat, po drugie – temat o miłości jest bardziej mikołajkowy,
a po trzecie – jeśli chcę pisać o czymś takim, jak pragmatyczne podejście do
wyboru języka, to warto, żebym też wyraziła swoje zdanie o kwestii miłości do
języka.
Holdenq odnosi się do wpisu na innym blogu na temat wyboru języka
do nauki, pisząc, że pragmatyczne podejście do tego nie gwarantuje na dłuższą
metę wytrwałości i utrzymania motywacji. Pisze, że „język musi być <<w
nas>>, w naszym sercu. Musimy czuć dreszcz podniecenia gdy go słyszymy”.
Ja sama mam takie emocjonalne podejście do języka. Brzmi
dziwnie, ale nie raz zdarzyło mi się małą łzę uronić na brzmienie albańskiego
czy bułgarskiego. W tym wypadku taki duży ładunek emocjonalny wiąże się także z
tym, że są to języki, którymi się mówi w krajach, które kocham, w których byłam
i mam wiele wspomnień z nimi związanych. Motywacja do nauki tych języków wzmocniona
jest zatem wszystkim, co wiąże się z „żywym” poznawaniem Albanii i Bułgarii.
Ale można też czuć coś do języka, nie mając żadnych wspomnień związanych z
danym krajem czy jego mieszkańcami. Hiszpańskiego chciałam nauczyć się od gimnazjum,
choć nigdy nie byłam w Hiszpanii ani tym bardziej w Ameryce Łacińskiej, nie
znam żadnego Hiszpana, po prostu – zakochałam się w tym języku. Stałym bywalcem
krajów hiszpańskojęzycznych też na pewno nie będę, a wciąż chcę się nauczyć
tego języka. Tak jak i serbskiego, który także zachwyca mnie swoim brzmieniem.
Nauka języka motywowana miłością do niego jest wariantem
idealnym, nie można jednak mówić, że tak „musi być”. Jeśli ktoś nie poczuje
miłości, a języka chce się nauczyć – bo przecież warto znać języki obce, dobrze
ich znajomość wygląda w cv, łatwiej o lepszą pracę, ma to same plusy, żadnych
minusów – uczucia nie można mu wmusić, a i bez niego motywacja może być silna. Tu
mogę podać kolejny przykład z mojego życia – ja i angielski. Nie kocham tego
języka, niestety, ale nic z tym zrobić nie mogę. Wiem jednak, jak wiele jest
plusów, wynikających z jego znajomości i jeszcze więcej minusów z nieznajomości – to wystarczy
mi do silnej motywacji. Poza tym, staram się robić wszystko, abym mimo braku
miłości, miała przyjemność z nauki, bo jedno drugiemu nie przeczy.
Podsumowując mój mały mikołajkowy miłosno-motywacyjny wywód – zgadzam się, że cudownie jest, gdy kochamy język, którego się uczymy. Nie
musimy przekonywać siebie, że warto/trzeba się uczyć, bo robimy to z serca, bo
tego chcemy i potrzebujemy. Ale gdy uczucia nie ma, nie zmusimy się do miłości do języka. Jej
brak jednak, nie może być barierą w nauce. Można języka nie kochać i mieć silną
motywację – to po pierwsze, a po drugie – można języka nie kochać i czerpać
przyjemność z jego nauki.
Dziękuję autorowi bloga
Haferflocken za inspirację. Pozdrawiam także Helineth, która w komentarzu do
wpisu napisała coś ważnego: „Nie będę czekać aż jakiś język mnie olśni, bo to może
nigdy nie nastąpić”, a „nauka <<z rozsądku>> idzie mi bardzo dobrze”.
Witaj Marija! :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że mój stary wpis wywołał sporo emocji. Zazdroszczę Ci tej miłości do języka (tak pozytywnie), niestety z moich obserwacji wynika, że jest to niebywale rzadka przypadłość. Tak jak wspomniałaś, ja uczę się języków z rozsądku i moja postawa nie zmieniła się od wielu lat. Gdybym czekała na tą "językową miłość" miałabym tylko kilka lat w plecy :) Widzę, że podobnie jest u Ciebie z angielskim, dlatego pozostaje nam znaleźć inne motywy niż bezwarunkowe uczucie.
Cieszę się, że tak obiektywnie podeszłaś do sprawy. Pozdrawiam serdecznie!
Witaj Helineth! Miło, że napisałaś :) Wpis stary, ale temat jak najbardziej aktualny i ciekawy. Można zazdrościć miłości, ale równie dobrze - a może nawet bardziej - Tobie można zazdrościć silnej motywacji przy jej braku :) Pozdrawiam jeszcze raz!
UsuńA nie lepiej znaleźć coś interesującego w danym języku? Jakąś wciągającą pasję, hobby czy lekturę? Wtedy możemy nauczyć się każdego języka, bo to tylko narzędzie do celu. Może to kłóci się trochę z "miłością" do języka, ale moim zdaniem język to tylko narzędzie, ważne są treści które dzięki niemu wyrażamy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tomek
Witaj Tomku! Powiedziałabym nawet, że znalezienie czegoś interesującego jest konieczne, bo pozwala czerpać przyjemność z nauki. Jednak to, czy język to tylko narzędzie, to już – jak zresztą cały temat, o którym mowa – kwestia podejścia. Myślę, że wszyscy, którzy kierują się uczuciami w nauce języków z tym stwierdzeniem się nie zgodzą. Owszem, to narzędzie, ale nie dla wszystkich „tylko narzędzie”. To zresztą kolejny ciekawy temat do dyskusji :) Pozdrawiam również!
UsuńMoże trochę za sucho opisałem język jako "narzędzie" chodziło mi o to, że np. jesteśmy zakochani w obcokrajowcu i nie mówimy jego/jej językiem. Wtedy mamy sytuację, że "zakochujemy się" automatycznie w języku, bo kojarzy się on nam z ukochaną osobą, chcemy ją lepiej poznać poznając jej ojczysty język.
UsuńTak więc w tym przypadku "miłość do języka" była druga. Podobnie może być z piosenkami, filmami czy literaturą. Ja np. lubię angielski nie za sam angielski, za jego brzmienie czy gramatykę, bo wciąż wiele rzeczy wymaga nauki i zrozumienia, ale za możliwości jakie daje, za dostęp do wiedzy, rynku pracy i ludzi. Ale gdyby takie możliwości dawał np. starocerkiewny pewnie równie mocno bym go lubił :-)
Generalnie nie mam problemów z polubieniem języków, mimo negatywnych doświadczeń i skojarzeń z lat szkolnych (fakt że minęło sporo czasu od nich :-) i wspomnienia się zatarły). Jedynie mogę żałować, że w szkolnych latach nie przyłożyłem się do języków, no cóż priorytety były inne, myślenie też, a sposób i forma nauki języków w szkole tego nie ułatwiała.
Pozdrawiam
Tomek
Nie ma chyba dużego znaczenia, czy miłość była druga czy pierwsza. Ja też nie uwielbiałam od razu bułgarskiego, zmieniło się to, gdy obejrzałam bułgarski film "List do Ameryki". Pokochałam Bułgarię, postanowiłam, że muszę tam pojechać, zupełnie inaczej spojrzałam na naukę języka, zaczęłam go bardzo lubić, z czasem kochać. Zgadzam się więc z Tobą, że to, z czym język nam się kojarzy, co nam daje, ułatwia, może wpłynąć na jego lubienie czy kochanie. Nie zmienia to jednak faktu, że można język lubić, szalenie kochać lub może być on zupełnie obojętny :)
UsuńPiszesz też o innej ciekawej sprawie - lubienie języka a doświadczenia szkolne. Zaskakująco dużo osób ma negatywne wspomnienia z lat szkolnych, związane z nauką języków (ja zresztą też miałam "ciekawe" panie od angielskiego :)), co często wpływa na nielubienie danego języka. Prawda jest jednak taka, że nierzadko takie "zrażenie się" do języka jest bardziej sposobem na tłumaczenie się, dlaczego go nie znamy. "Nigdy nie nauczę się niemieckiego, bo miałam okropną nauczycielkę w gimnazjum" - nieraz słyszy się podobne zdania. Tak naprawdę nie jest to żadne usprawiedliwienie i trzeba spojrzeć na sprawę szerzej. Tak trochę wyszłam z tematu, ale podoba mi się, że prezentujesz inną postawę niż duża część "zrażonych" osób :) Wspomnienia nie powinny wpływać na nasz stosunek do języka, bo tylko sami siebie ograniczamy takim podejściem.
Pozdrawiam :)
Hej! Fajnie, że o mnie wspominasz ;)
OdpowiedzUsuńNo, to chyba wypada, żebym wtrącił swoje 3 grosze.
Nie neguję nauki z rozsądku. Wiele osób tak poznaje najróżniejsze dziedziny życia i jest im z tym dobrze. Np. mój wujek w wieku 40 lat z rozsądku zaczął uczyć się angielskiego (potrzebuje tego do pracy). Więc jeśli ktoś ma wybór uczę się angielskiego (choć go nie lubię) bo to język globalny i ułatwi mi życie. To niech się uczy. Powodzenia.
Chodziło mi bardziej o to co wydarzyło się we mnie przez ostatni miesiąc. Zarzuciłem naukę języków i gryzłem się z tym, że nic nie robię. Ale gdy miałem już zasiąść do nauki to zawsze wynajdowałem coś co nie mogło czekać na potem i tak odwlekałem początek lekcji. Pomyślałem, że to wina źle dobranego języka. Brak mi motywacji bo to nie to (poszperaj na moim blogu, a zobaczysz ile już razy zarzucałem naukę i do niej wracałem). Pomyślałem więc sobie, że trzeba z tym zrobić porządek. Odrzuciłem niemiecki, bo mnie nie cieszył. Odrzuciłem angielski bo mnie męczyło ciągłe podejmowanie jego nauki, wciąż od nowa i od nowa. Włoski nie wypalił ostatnimi miesiącami więc automatycznie pomyślałem, że on to na pewno nie. Spojrzałem na listę pozostałych języków, które chcę poznać. Wybrałem hiszpański. Wgrałem mp3 na odtwarzacz. Wygrzebałem z regału podręczniki. Byłem przygotowany do rozpoczęcia nauki i... Wieczorem puściłem filmik na youtube by pokazać mojemu przyjacielowi jaki ten hiszpański jest fascynujący. I nic. Zero odczuć. Dla porównania wrzuciłem jakiś film po włosku (reportaż z mleczarni chyba - także temat niezbyt porywający, przynajmniej jak dla mnie) i zadziało się. Poczułem szybsze bicie serca i już wiedziałem, że to włoski jest moją pasją. Na niego powinienem postawić. Jemu poświęcić czas.
No, podsumowując. Chodziło mi od samego początku o motywację wyboru języka, a nie samo postanowienie rozpoczęcia nauki. Gdy słyszę, że ktoś chce zacząć jak najbardziej go popieram. I jeśli ta osoba nie ma w sobie pasji do któregokolwiek z języków, niech wybierze najracjonalniejszy - angielski. Ale jeśli kocha np. islandzki, ale wybiera naukę niemieckiego, bo to jest rozsądniejsze, to sorry ale tego popierać nie będę i wydaje mi się, że większość z was się ze mną tutaj zgodzi.
Pozdrawiam
I czekam na zapowiadany wpis ;)
Dziękuję za tak wyczerpujący komentarz! Zauważ, że ja właściwie się z Tobą zgadzam, uważam tylko, że nie można mówić, że racjonalne podejście jest złe, a tak odebrałam Twój wpis. Poza tym, ja pisałam o sytuacji, gdy ktoś nie jest zakochany w języku. Jeśli jednak jest język, który nas pasjonuje, a wybieramy inny z rozsądku, to zgadzam się, że to błąd. Nie można zamykać drzwi przed pasją. A poza tym, języka z rozsądku można się nauczyć później lub w tym samym czasie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jednocześnie realizować marzenia i uczyć się tego, co bardziej przydatne.
UsuńTwoja historia jest bardzo ciekawa. Prezentujesz bardzo uczuciowe podejście do języka – pełne emocji i zwrotów akcji ;) Szybsze bicie serca przy reportażu z mleczarni podbiło moje serce! Życzę Ci, żeby Twoje uczucie do włoskiego nie osłabło. Powodzenia! :)
Sympatia do języka rzeczywiście potrafi wiele zmienić przy nauce. Ja sam przy oglądaniu filmów po niemiecku nie potrafię się nadziwić, jak piękny jest ten język i ile w nim uroku (wiem, wiem - pewnie za chwilę połowa blogosfery mnie zabije, że w ogóle mogę tak mówić o niemieckim ;-)) Z angielskim i hiszpańskim mam podobnie i z przyjemnością przyswajam nowe słówka, gramatykę i ćwiczę rozumienie ze słuchu.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie natomiast, gdybym miał się uczyć jakiegoś języka z przymusu. Jeszcze niedawno chciałem zacząć przyswajać francuski - teraz coraz mniej mi się podoba, gdyż uważam, że jest nieco zbyt przesłodzony - nie wiem jak to inaczej nazwać, może ktoś zrozumie, o co mi chodzi :D Przez to nauka nie szłaby tak szybko, jak z hiszpańskim. W moim przypadku jest tak, że najbardziej podobają mi się języki germańskie i to z ich nauki zawsze będę czerpał największą przyjemność ;-)
Ja też uważam, że niemiecki jest piękny! Uwielbiałam go w gimnazjum i liceum, niestety na razie odszedł na dalszy plan, ale może kiedyś i na niego przyjdzie czas :)
UsuńNauka języka z przymusu rzeczywiście jest męcząca i po prostu nie przynosi efektów. O ile wierzę efektywną naukę bez miłości, to w takową bez przyjemności nie wierzę. Jednak trzeba zwrócić uwagę na to, że nauka „z rozsądku” to niekoniecznie „z przymusu” - można uczyć się z rozsądku i chcieć się uczyć, a co więcej, czerpać z tego przyjemność.
A „przesłodzoność” francuskiego rozumiem ;) Według mnie taką cechą charakteryzuje się też rosyjski, choć w trochę inny sposób :) Pozdrawiam!